Jojo Moyes „We wspólnym rytmie” – RECENZJA
Jojo Moyes dla jednych mistrzyni w snuciu pięknych historii, a dla innych autorka infantylnych książek. A dla mnie? Moje pierwsze spotkanie z tą autorką było rok temu, po obejrzeniu „Zanim się pojawiłeś”. Film polubiłam. Książkę również. Dalsze losy Lou okazały się nieporozumieniem. „ We wspólnym rytmie” to nowa książka autorki. Czy ogromna promocja, jaka stoi za tą publikacją, odzwierciedla jej wartość literacką?
ZARYS HISTORII
Sarah to nastolatka, którą życie nie rozpieszczało od samego początku. Dziewczynę wychowuje nieco surowo i ascetycznie jej dziadek. Pewnego dnia jej uporządkowany świat runie i jedyne co jej zostaje to koń Boo i czas, który może mu poświęcić.
Natasha to wzięta prawniczka. W porównaniu do życia zawodowego jej życie prywatne leży w gruzach. Kobieta nie może się otrząść po rozstaniu z mężem. Problemy się piętrzą a ona nie umie sobie z nimi poradzić.
Obie bohaterki splata ślepy los czy też przeznaczenie. Poznają się w trudnych okolicznościach, a ich późniejsza relacja również do łatwych nie należy. Brak zaufania i zrozumienia, tajemnice i wymowne milczenie komplikują i tak już trudną sytuację między Sarah oraz Natashą.
OD POCZĄTKU
Przed przeczytaniem tej książki nie zapoznałam się z jej opisem. Nie wiedziałam absolutnie nic o historii i bohaterach. Już od jakiegoś czasu praktykuję tę zasadę by nie mieć zbyt wielkich oczekiwań lub by nie odrzucić lektury jeszcze przed jej otwarciem. Co więc mnie zachęciło by przeczytać „ We wspólnym rytmie”? Nazwisko autorki. Byłam ciekawa kolejnej historii, która wyszła spod pióra Moyes. Po prostu.
HISTORIA JAK KAŻDA INNA?
No niestety. Temat konia, małej dziewczynki i dorosłych, którzy mają ze sobą problemy, jest bardzo już zużyty. Zarówno w literaturze jak i w filmie. Jednak są w tej historii niuanse przemawiające na korzyść tej historii. A jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach. Moyes dobrze wykreowała bohaterów. Wielopoziomowa psychologia postaci nadaje całości głębszy sens. Choć w niektórych momentach aż za bardzo, co ma prawo nużyć.
MOYES I TEN JEJ STYL
No właśnie. Najmocniejsza stroną tej książki jest styl pisania autorki. To jak snuje historię jest niesamowite. Całość czyta się bardzo dobrze (prócz niektórych przydługich opisów). Podobnie z resztą było w przypadku „ Zanim się pojawiłeś” czy „Kiedy odszedłeś”. Styl Moyes ratuje nie do końca dobrą historię.
CHEMIA, KTÓREJ BRAKUJE
Głównym bohaterkom jest wyjątkowo nie po drodze. Ich losy się rozmijają. Kompletnie nie czuć jakichkolwiek emocji czy uczuć między nimi. Mimo opisu złości czy współczucia, nie byłam przekonana co do ich prawdziwości czy nawet słuszności. Po prostu tego nie czułam. Relacja Natashy i Sarah jest wyjątkowo kiepsko opisana. Co w przypadku innych bohaterów nie ma miejsca.
IDEALNY SCENARIUSZ
Zdecydowanie ta historia nadaje się do zekranizowania. Oczywiście powodem jest już wcześniej wspomniany świetny styl autorki. Bardzo jestem ciekawa jakby filmowcy przedstawili wiele sytuacji.
Jestem przekonana, ze byłby to kinowy hit, podobnie jak „Zanim się pojawiłeś”. Szukałam informacji na ten temat, jednak nie znalazłam, żadnych oficjalnych wzmianek o ekranizacji książki (jeśli macie jakieś info, koniecznie dajcie znać).
PODSUMOWANIE
Książka jest poprawna. Wszystko jest na swoim miejscu. Całość ma ręce i nogi. Ot dobra lektura na kilka popołudni. Po prostu. Nie będę o tej książce zbyt długo pamiętać. Historia i relacja między głównymi bohaterkami mnie nie porwała. O wiele bardziej zainteresowała mnie relacja Sarah z koniem czy z dziadkiem. Głęboka psychologia postaci i styl autorki ratują całość.
Ogólnie rzecz biorąc książkę polecam i nie polecam. Jako lektura na lato nadaje się świetnie. Jeśli oczekujesz od tej książki czegoś więcej, to niestety musze Cię rozczarować.
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu Znak
Moja ocena: 5/10