Co za dramat – Harry Potter i przeklęte dziecko

Recenzja książki Harry Potter i przeklęte dziecko
Kiedy dowiedziałam się, że nowa część Harrego Pottera jest dramatem stwierdziłam, że na pewno tego nie przeczytam. Okropnie się uprzedziłam. Uparłam się jak koza  i tyle. Co za dramat pisać dramat! I to o tym cudownym, magicznym świecie, w którym tak lubiłam się zatracić będąc dzieckiem tudzież nastolatką. Niby jak w dramacie można oddać całą wspaniałość i cudowność magicznej rzeczywistości? Uznałam, że to z pewnością będzie profanacja. Jedni mówią, że to sztuka teatralna inni, że to scenariusz. Ta książka jest tak właśnie opisana, jako  scenariusz.
Minęło kilka miesięcy i moje nastawienie ciut się zmieniło. Potem moje serce zmiękło. W końcu stwierdziłam, że trzeba być otwartym i nie wolno się tak nabzdyczać i uprzedzać.  Może akurat będzie super. Może to będzie coś wartościowego i godnego uwagi.
Po tym przydługim wstępie, może w końcu napiszę coś, co choć w niewielkim stopniu będzie podobne do recenzji. Mianowicie ta „ósma historia”, która ma miejsce dziewiętnaście lat po ostatnich wydarzeniach w „Insygniach śmierci” była w bardzo w porządku (aż się zdziwiłam). Po około dwudziestu stronach przyzwyczaiłam się do czytania tekstu z podziałem na role i potem to już poszło z górki. Czytało się bardzo dobrze. Jedno popołudnie i wieczór i już. Koniec. Sama historia jest po prostu dobra. Główny wątek „przeklętego dziecka” jest bardzo ładnie utkany i wpleciony w świat, który znają i kochają miliony ludzi na całym świecie. Miłym zaskoczeniem jest wątek psychologiczny Harry’ego i jego syna Albusa. Skomplikowane i trudne relacje syn-ojciec są nie tylko motorem napędzającym całą fabułę, ale i dodają smaczku całej historii. Uniwersalność tych konfliktów nadaje bardziej ludzki i realny wymiar opowieści. Tego typu problemy i sytuacje mogą przydarzyć się każdemu z nas.
Bohaterowie. Tu sprawy mają się bardzo różnie. Poznajemy wszystkich znanych już bohaterów od innej strony. Mają swoje rodziny i pracę i można by rzec normalne życie. Ron jest takim gołąbkiem pokoju. Jest już ustatkowanym mężem Hermiony i ojcem. Wszystkich w kółko uspokaja (głownie swoją żonę) i rzuca żarcikami to tu to tam. Da się go lubić. Hermiona jak zwykle nadgorliwa i nadpobudliwa piastuje zaszczytne stanowisko Ministra Magii. Standardowo jest poddenerwowana ale jak to ona potrafi racjonalnie i logicznie myśleć. Harry również pracuje w Ministerstwie Magii. Poznajemy go, nie jako tego kryształowego chłopca i wybrańca, ale jako ojca. Ojca, który nie potrafi porozumieć się z młodszym synem, jest sfrustrowany i walczy z demonami przeszłości.  Za to jego żona, Ginny, jest beznadziejna. Bezbarwna i mdła. Gdyby jej nie było nie zauważyłabym jej braku w historii. Równie dobrze Harry mógłby być ojcem samotnie wychowującym trójkę dzieci. To mogłoby być bardzo ciekawe.
Podsumowującpolecam przeczytać ten scenariusz czy też dramat fanom tej wielotomowej opowieści. Siódmą część czytałam jakieś dwanaście lat temu. Miło było powrócić do świata czarodziejów i czarownic. Przypomnieć sobie jak to było cudownie zapomnieć prawdziwy świat i pożyć, choć przez chwilę, w tym magicznym. Jak wielu czekałam na list z Hogwartu. Dzięki tej lekturze zapragnęłam zatracić się w tej opowieści od nowa i obecnie czytam pierwszą część w wydaniu ilustrowanym, która jest absolutnie cudownie wydana.

Moja ocena:  7/10 (głównie za sentymentalny powrót)