Listy do M. 3 – MacGyver, Rudolf i San Escobar

Listy do M. 3 – MacGyver, Rudolf i San Escobar

Filmy świąteczne to w obecnej chwili ogromny i rosnący w siłę biznes. Cóż, nie ma się co dziwić. Tantiemy z corocznego odgrzewania kotletów piechotą nie chodzą. Nasi rodzimi producenci również chcieli spróbować sił w tym świątecznym biznesie… No i spróbowali po raz trzeci…

JAK INNYM WYSZŁO TO NAM TEŻ WYJDZIE

Chyba taka dewiza przyświecała producentom serii filmów o listach do M. Kiedy pierwsza część  była nawet urocza i nawet zabawna, tak druga była żenująca, a trzecia wylądowała gdzieś między nimi. Kompletnej tragedii nie było, bo film jest na wskroś uroczy i wyłączając logiczne myślenie ogląda się go z przyjemnością, a nawet z lekkim rozbawieniem. Wiadomo przecież, że wszystko skończy się szczęśliwie. I to nie o to chodzi. Sposób podania nieco trąci myszką. Zbyt łatwo podane kluczowe informacje psują całą magię takiego filmu. A świąteczne produkcje mają to do siebie, ze na tej magicznej aurze mają się opierać.

NACIĄGANE I PRZEWIDYWALNE?

A no niestety tak. Do tego z koszmarnymi dialogami, które brzmią jak najgorsze suchary. Oglądając nową odsłonę „Listów…” miałam wrażenie, że wiele scen jest na siłę przedłużanych, a niektóre wątki sztucznie doklejane. Miałam również wrażenie, ze ten film to produkcja tylko i wyłącznie robiona po to by zarobić. Wiem, ze cały przemysł filmowy po to jest. Jednak „Listy…” to tytuł, który powstał tylko dlatego , że poprzednie części okazały się być kasowym hitem i Polacy jeszcze nigdy wcześniej tak tłumnie nie odwiedzali kin. Im bardziej miło i uroczo, im ładniej, im przytulniej, im romantyczniej tym więcej widzów w kinach. To uczucie „kasowego hitu” podczas seansu ciągle siedziało mi gdzieś z tyłu głowy i nie umiałam się go pozbyć.

Wątek Katarzyny Zawadzkiej i Filipa Pławiaka był dla mnie kompletnie niezrozumiały i bez sensu. Sztucznie doklejony. Do tego aktorsko drewniany. Głównie z powodu słabego scenariusza.  Jak już wcześniej wspomniałam, dialogi nie są mocną stroną tego filmu. Wydaje mi się, że najsłabszą. Niby miało być romantycznie i ślicznie. Wyszło jednak topornie. Zbyt wiele rzeczy było dopowiedzianych, a kilka scen stanowczo za długich. A co za tym idzie, po prostu nudnych. Ta para aktorów potrafi grać. I widać to w innych produkcjach, których występują. Szkoda, że tu wyszło to tak słabo.

Listy do M. 3

CZY COŚ SIĘ UDAŁO?

Mimo wielu dziwnych zabiegów koniec końców kilka scen było zabawnych, wzruszających i chwytających za serce. Kompletnie od czapy, ale bardzo wciągającym wątkiem był wątek Magdaleny Różdżki i Borysa Szyca. Historia tej pary jest trochę bajkowa, jak z amerykańskiego love story.  Miejscami było również żenująco. Na co dzień drewniany Borys Szyc od święta również był drewniany. Jednak akurat w tej roli ta jego płaska prezencja była jak najbardziej na miejscu. Rola „Gibona, policjanta z aspiracjami na MacGyver`a właśnie takiego charakteru wymagała. Powściągliwość, szaleńcze pościgi i kaskaderskie sztuczki, żywcem ściągnięte z hamerykańskich filmów akcji ( z dodatkiem romantycznym) były trochę śmieszne i trochę dziwne. Całej produkcji ten wątek nadawał jednak lekkości. A i absolutnie nie można go brać na serio. Wiecie księżniczka i rycerz na białym koniu. Tego typu sprawy.

No i właśnie przechodzimy do tematu, który chyba najbardziej mnie drażni we wszystkich częściach „Listow do M”. Stereotypy. W tych trzech produkcjach stereotyp goni stereotyp. Lekkoduch bez pieniędzy, kwadratowy pracoholik z fortuną, ojciec oszust, którego nie było przez całe życie, policjant bohater i wiele wiele innych. Z powodu wielu wątków czasami trudno jest rozbudować bohaterów. Nadać im jakiegoś głębszego wyrazu. Czasami producenci zapominają , że trzeba iść w jakość a nie w ilość.

Listy do M. 3

KILKA AKTORSKICH PEREŁEK

W „Listach…” widz ma okazję zapoznać się z prawie całym przeglądem polskiego aktorstwa ( tego najbardziej popularnego, oczywiście). Po raz trzeci w akcji widzimy Agnieszkę Dygant i Piotra Adamczyka, których wątek w końcu nabrał rumieńców. Jest ciekawy i zabawny, a sami aktorzy grając państwa Lisiecki podołali zadaniu. Niewątpliwie to jeden z niewielu plusów tego filmu.

Pod względem aktorskim niezrównany był również Andrzej Grabowski. Wątku z Karolakiem nadał innego wymiaru i oczywiście podniósł poprzeczkę. Relacja ojciec – syn pozwoliła na bliższe poznanie Mela i okazało się, że nie jest aż taki stereotypowy. Przy panu Grabowskim nawet Tomasz Karolak wypadł przyzwoicie. Ku mojemu zdziwieniu. Do tego wspaniała Stanisława Celińska grająca matkę Mela, była wisienką na torcie w tym właśnie wątku. Całość w końcowym odbiorze była głęboka, nieco zabawna i w niektórych momentach wzruszająca.

Maleńka rola Danuty Stenki wcielającej się w realizatorkę Rudolfa była takim cudnym smaczkiem. Twardo stąpająca po ziemi babka w głębi serca wierząca w miłość. Banał i stereotyp. Ale nie w wykonaniu Danuty Stenki.

Listy do M. 3

PODSUMOWANIE

Mimo wszystko jest to film idealny na święta i przyjemnie się go ogląda. Cały ten antourage  wprowadza widza w świąteczny nastrój i rozbawienie. Nie ważne czy to trochę żenujące czy szczere i prawdziwe. Bo filmy świąteczne z zasady mają być trochę śmieszne, trochę kiczowate i trochę wzruszające. W dużej mierze są również wyrzutami sumienia. Ale lubimy je oglądać w okresie około świątecznym. Bo są milusie. Bo są cieplusie. Bo są urocze, piękne i ładne. A w takim okresie widz nie ma ochoty przytłaczać się dramatami o wojnie w Jugosławii. Dlatego podczas oglądania nowych „Listów do M.” polecam się bardzo odprężyć i w miarę możliwości dobrze bawić. Nie ma najmniejszego sensu szukania błędów logicznych, wytykania kiepskiego aktorstwa czy wyśmiewania słabego scenariusza.

Listy do M. 3” w trzech słowach: urocze, przewidywalne, czasami zabawne.

Moja ocena: 5/10